Przerwy w szkole

1. 8.00 - 8.45
2. 8.55 - 9.40
3. 9.50 - 10.35
4. 10.45 - 11.30
przerwa obiadowa
5. 11.50 - 12.35
przerwa obiadowa
6. 12.50 - 13.35
7. 13.45 - 14.30
8. 14.40 - 15.25

Na stronie

Odwiedza nas 11 gości oraz 0 użytkowników.

 --------------Powiększenie strony Ctrl+++--+--++

 

 

Warsztaty językowe w Londynie 2013

W dniach od 13 do 18 maja 2013 r. grupa 42 uczniów z Publicznego Gimnazjum nr 1 im. Klaudyny Potockiej w Pułtusku, pod opieką czworga nauczycieli, wzięła udział w warsztatach językowych w Londynie. Wyjazd, zorganizowany dzięki pomocy agencji turystycznej „Atas” z Warszawy i lokalnego biura podróży „Martyna Travel”, był doskonałą okazją do sprawdzenia umiejętności językowych, poznania nowych miejsc i ludzi oraz zetknięcia się z odmienną mentalnością. Pokazał on też, że warto stwarzać możliwość posługiwania się językiem angielskim wśród ludzi, którzy mówią nim na co dzień.

Wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie… Informacja o organizowaniu wycieczki do Londynu, zastanawianie się, przeliczanie, w przypadku niektórych kilkakrotne zmienianie decyzji, gromadzenie potrzebnych dokumentów, spotkania, zebrania i … wielkie oczekiwanie. Chociaż o TEJ wycieczce mówiono już we wrześniu, to miała się ona odbyć dopiero w maju. Wreszcie nadszedł ten długo oczekiwany wyjazd, niestety minął jak z bicza strzelił lub jak sen jaki złoty…

Zacznijmy jednak od początku...

Dzień pierwszy

Tego dnia wszyscy uczestnicy wycieczki z pakowanymi (nieraz od kilku dni) bagażami zjawili się przed budynkiem naszego gimnazjum o wyznaczonej godzinie (niektórzy grubo przed). Uczestnicy ginęli w tłumie odprowadzających: mam, ojców, cioć i innych członków rodziny, niektórych nauczycieli, delegacji pracowników sekretariatu i obsługi oraz samej Dyrekcji. Później nastąpiło pośpieszne, ale staranne umieszczanie bagaży w autokarze, zajmowanie miejsc i natychmiastowe wyskakiwanie z autobusu, by dać ostatniego buziaka tęskniącej już rodzinie.

Żeby się nikomu nie wydawało, że wyjazd ten to tylko czas beztroski już pierwszego dnia młodzież otrzymała zeszyty ćwiczeń, które należało systematycznie wypełniać. Sprawdzano nie tylko znajomość angielskiego, ale i Londynu.

Podróż naprawdę trudno opisać, bo żadne słowa nie oddadzą odczuć człowieka wiezionego autobusem przez ponad dobę, gdy jedyną myślą staje się marzenie o wyprostowaniu nóg…

Dzień drugi

Nad ranem dotarliśmy do Francji. Z Calais przeprawiliśmy się promem do Dover w Wielkiej Brytanii. Na promie mogliśmy rozprostować nasze pokurczone mięśnie i dokonać porannej toalety. Trochę bujało, ale niewiele, dzięki temu nie było nieprzyjemnych niespodzianek. Mimo pochmurnego dnia i wietrznej pogody udało nam się obejrzeć piękne białe klify Dover.

Londyn nas nie rozczarował… Przywitał nas pogodą w iście londyńskim stylu. To padało, to dmuchało, to przez chmurkę przebijał się nikły promyczek słońca. Na szczęście humory dopisywały. Zobaczyliśmy na własne oczy, widziany do tej pory tylko na globusie, południk zero i sławne Greenwich, podziwialiśmy Leicester Square i China Town, bawiliśmy się w największym na świecie sklepie M&M oraz płynęliśmy Tamizą (chociaż niektórzy twierdzili, że może by wystarczyło na dziś tego pływania). Mogliśmy się także przekonać, że jeżeli w londyńskiej karcie jest napisane ”large” to porcja zamówionego Fish & Chips będzie naprawdę ogromna. Dodać należy, że wiele emocji (zwłaszcza wśród opiekunów) wywołał sposób poruszania się tego dnia po mieście. Korzystaliśmy bowiem z metra, kolejki i słynnych piętrowych, czerwonych autobusów. Młodzież jednak okazała się zdyscyplinowana, kadra operatywna a pani pilot doświadczona i wszystko przebiegło pomyślnie.

Nie był to jednak koniec atrakcji. Po zwiedzaniu czekało nas przecież zakwaterowanie u miejscowych rodzin. Zarówno gimnazjaliści, jak i kadra, z niecierpliwością oczekiwali spotkania z nowymi ludźmi. Pierwsze kontakty okazały się bardzo sympatyczne i wszyscy udali się do domów na ciepły posiłek i zasłużony odpoczynek.

Dzień trzeci

Początek tego dnia upłynął na dzieleniu się wrażeniami. Prawie wszystkie były pozytywne. Często podkreślano, że goszczące nas rodziny są bardzo miłe. To fakt – Londyńczycy uśmiechają się zdecydowanie częściej i serdeczniej od Polaków, chętnie prawią innym komplementy i potrafią z wdziękiem przyjmować słowa pochwały skierowane do nich. Różnic kulturowych było mnóstwo – byliśmy przecież w mieście słynącym z tej różnorodności. Rodziny, u których mieszkaliśmy miały korzenie francuskie, włoskie, zdarzali się Irlandczycy, Afroamerykanie i Hindusi, nie brakowało oczywiście rdzennych Brytyjczyków. Dziwił zwyczaj mówienia do dorosłych po imieniu, dwa krany przy umywalkach, umieszczone jak na złość po dwóch stronach porcelanowego naczynia, opornie działająca hydraulika, swobodniejsze niż u rodzimych gospodyń podejście do domowych porządków oraz brak 5 o’clock. To ostatnie okazało się stereotypem, filmową pamiątką po zamierzchłych czasach.

Po tradycyjnym dla tej części świata śniadaniu (płatki z mlekiem i tosty z dżemem) ruszyliśmy (na szczęście uzbrojeni w suchy prowiant – dwa sandwiche, owoc, batonik, chipsy i wodę), odkrywać kolejne tajemnice Londynu. Poznaliśmy krajobraz City z biurowcami i panami w nienagannych garniturach, ale za to często z plecakami. Spacerowaliśmy po Westminsterze i przechodziliśmy obok Westminster Abbey. Podziwialiśmy Buckingham Palace, St. Paul’s Cathedral i Big Bena. Nie mogło się obejść bez fotografii ze znanymi, chyba na całym świecie, gwardzistami królowej. Biedacy, my chichotaliśmy, stroiliśmy miny, oglądaliśmy ich jak… a oni musieli cierpliwie stać i zachowywać powagę. Może to kwestia przyzwyczajenia? Świetnie się spisywaliśmy jako piechurzy, wobec czego udało nam się jeszcze obejrzeć wystawy w National Gallery, niestety słynnych „Słoneczników” Vincenta van Gogha akurat nie było, ale zobaczyliśmy wiele obrazów, znanych do tej pory z reprodukcji, w oryginale. Miłym, a niespodziewanym, zakończeniem dnia były zakupy na słynnej Oxford Street. W tym miejscu należy dodać, że zakupy w Londynie są nie lada wyzwaniem. Problemem nie jest wcale bariera językowa, ale… walutowa. Po pierwsze większość wycieczkowiczów posiadała w portfelach trzy waluty: złotówki, euro i funty. Po drugie każdy, kto widział angielską walutę na pewno przyzna nam rację, czy oni nie mogli na swoich monetach wybić porządnych, wyraźnych cyfr?! Jedyną szybką do rozpoznania dla nowicjusza monetą jest jeden funt. Uffff… Zmęczeni, ale zadowoleni wróciliśmy do „naszych” rodzin.

Dzień czwarty

Czwarty dzień pobytu w Londynie upłynął pod znakiem muzeów. Nie, nie! Wcale nie było nudno! Wręcz przeciwnie. Na początku odbyliśmy pouczającą przechadzkę po Science Museum. Kolejnym punktem było Muzeum Historii Naturalnej. Znajduje się tam wiele interesujących eksponatów (takich, których z pewnością nie zobaczymy w Polsce), ale niektórzy za punkt honoru przyjęli odnalezienie… pułtuskiego meteorytu! Poszukiwania zakończyły się jednak niepowodzeniem. Te dwa muzea położone są blisko siebie, więc dystans między nimi przebyliśmy pieszo. Następny nasz cel leżał nieco dalej, dlatego odbyliśmy krótką podróż autokarem, w czasie której mieliśmy okazję zobaczyć elitarny sklep Harrods. Dotarliśmy do intrygująco wyglądającego budynku i stanęliśmy w długiej kolejce (niektórzy nawet przytupywali z niecierpliwości). Za chwilę mieliśmy znaleźć się w Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud’s. Po wejściu rozpoczęła się szalona sesja zdjęciowa! Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Wybór był ogromny: gwiazdy Hollywood i Bollywood, ludzie nauki, kultury i filmu, członkowie rodziny królewskiej i przywódcy państw, sportowcy bohaterowie filmów animowanych… Kto lubi krążącą w żyłach adrenalinę, mógł wybrać się do tunelu strachu i tam podziwiać postacie z horrorów oraz liczyć na to, że w czasie przechadzki pracownicy skutecznie go przestraszą. No cóż, niektórzy krzyczeli ze strachu… a inni pękali ze śmiechuJ. Jednak chyba największe emocje wzbudził przejazd kolejką. Dwuosobowe wagoniki przypominały londyńskie taksówki i poruszały się wzdłuż trasy, na której przedstawiono skróconą historię Londynu. Niektóre sceny, chociażby te z pożaru miasta, były szczególnie poruszające. Dodatkową atrakcją było to, że wagoniki kręciły się wokół własnej osi. To był niewątpliwie emocjonujący punkt wycieczki. Wyciszenie zapewniło nam British Museum. Myślę, że po wizycie w nim już każdy będzie pamiętał, co to był kamień z Rozety. Po tym owocnym dniu otrzymaliśmy wskazówki dotyczące organizacji następnego dnia i udaliśmy się, aby spędzić ostatni wieczór z goszczącymi nas rodzinami.

Dzień piąty

Tego dnia na miejsce zbiórki stawiliśmy się z bagażami. Już po południu mieliśmy wyruszyć w drogę powrotną. Co chwila byliśmy świadkami pożegnań kolejnych wycieczkowiczów z goszczącymi ich rodzinami. Przez moment zrobiło się naprawdę smutno… Smuteczki nie trwały długo, bo w planach mieliśmy podziwianie miasta z London Eye. Raźnym krokiem ruszyliśmy w kierunku punktu widokowego. Jeszcze tylko długa kolejka wijąca się u podnóża „Oka” i mogliśmy przekonać się, jak to jest siedzieć w przezroczystej kapsule i podziwiać panoramę Londynu. Widoki cudowne, nawet dla kogoś kto nie przepada za wysokością. Następnie pełni wrażeń, udaliśmy się na Covent Garden. Jest to miejsce, które swoją atmosferą przypomina trochę deptaki polskich miasteczek turystycznych letnią porą. Można tam posłuchać muzyki na żywo, śpiewu, obejrzeć wyroby rękodzielnicze wystawione na licznych straganach. Jest także mnóstwo uroczych sklepików z nietuzinkowymi produktami. Czas tam spędzony upłynął naprawdę miło i szybko. Po opuszczeniu tego artystycznego zakątka udaliśmy się na ostatnie przed podróżą do Polski zakupy.

Pierwsze kilometry upłynęły na wspominaniu i dzieleniu się wrażeniami. Zanim wsiedliśmy na prom, który z Dover miał nas dostarczyć do Calais, chyba jeszcze nikt tak naprawdę nie czuł, że wraca do domu. Ten powrót stał się realny dopiero po opuszczeniu promu. Ale na razie byliśmy na promie… i tym razem można to było naprawdę poczuć. Huśtało zdecydowanie bardziej niż za pierwszym razem, niektórzy nawet przekonali się, że choroba morska nie jest tylko książkowym wymysłem…

Hurrrrra…!!! Już nikt nie może zaprzeczyć, że jesteśmy prawdziwymi światowcami! W końcu przekroczyliśmy pięć granic: polsko-niemiecką, niemiecko-holenderską, holendersko- belgijską, belgijsko-francuską i francusko-brytyjską.

Dzień szósty

Noc w autokarze upłynęła może nie najwygodniej, ale spokojnie. Poranek witaliśmy z zadowoleniem i nadzieją. Po pierwsze wracaliśmy do domu, jak mówi stare przysłowie: „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. Po drugie – w Torzymiu czekało na nas pyszne, klasyczne, polskie śniadanie z prawdziwym chlebem i jajecznicą! Wiadomo, gdy Polak głodny to zły, dlatego w dalszą drogę ruszyliśmy odrobinę już zmęczeni, ale w pogodnych nastrojach.

I wreszcie po setkach przejechanych kilometrów znaleźliśmy się ponownie przed naszym gimnazjum. Tam już czekali na nas nasi bliscy i ściskając nas, zapewniali, że posiłki, które po drodze zamawialiśmy u nich telefonicznie, już na nas czekają.

Wycieczka do Londynu, jak żadna inna dowiodła, że podróże kształcą. I nie chodzi tylko o to, że mogliśmy posłuchać jak mówią Anglicy na co dzień i sprawdzić swoje umiejętności językowe. Była to przede wszystkim próba naszego charakteru. Znaleźliśmy się daleko od domu, wśród obcych ludzi, w kręgu innej kultury, byliśmy zmęczeni, nie mogliśmy liczyć na to, że ktoś nas wyręczy, zapyta, czego się napijemy albo co chcielibyśmy zjeść… Mimo tego wszystkiego potrafiliśmy się uśmiechać do naszych gospodarzy, odnaleźć się w nowej sytuacji, nie kręcić nosem na niezbyt luksusowe warunki i przejść do porządku dziennego nad tak nieistotnym szczegółem jak nadmiar kurzu na czyjejś półce. Kończąc, pozdrawiamy wszystkich, którzy byli w Londynie, a tym, którzy nie byli powiemy tylko jedno: TO MIASTO, W KTÓRYM NAPRAWDĘ MOŻNA SIĘ ZAKOCHAĆ!

O szkole

szkola-obraz

Budynek szkoły stoi w północnym krańcu wyspy będącej ośrodkiem najstarszej części miasta. Usytuowany jest przy uliczce otaczającej z trzech stron monumentalną bryłę orientowanej kolegiaty, która stanowi północne zamknięcie wydłużonego rynku.

Więcej...

Patron szkoły

klaudyna

Klaudyna Potocka z domu Działyńska - urodziła się 27 sierpnia 1801 roku w Kórniku, jako córka Ksawerego Szymona Działyńskiego i Justyny z Dzieduszyckich. Urodziła się w małym domku. Dziś ten pierwszy po lewej stronie budyneczek przyzamkowy, sympatycznie nazywany „Klaudynówką"

Więcej...

Polecane strony

logoPultuskszkola z klasasocrates-comenius

Laboratorium przyszłości

logo-Laboratoria_Przyszlosci_pion_kolor-3-467x500.png

Laboratoria Przyszłości to inicjatywa edukacyjna realizowana przez Ministerstwo Edukacji i Nauki we współpracy z Centrum GovTech w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Więcej...

 

logo-seoZapraszamy do zapoznania się z raportem z ewaluacji szkoły w ramach programu System Ewaluacji Oświaty.

Więcej...